XXIII Niedziela Zwykła
Ewangelia dzisiejszej uroczystości rozpoczyna się od długiej listy przodków Syna Człowieczego. Znajdziemy tam sławne i bogobojne osoby jak Abraham, Dawid, Józef. Pojawią się osoby mniej znane i niekoniecznie prowadzące głębokie życie duchowe. Historie zwyczajnych ludzi, otwartych na współpracę z Bożą łaską. Różnie to im w życiu wychodziło. Św. Mateusz pragnie ukazać, że „Ostatni” na liście stał się jednym z nas. Wszedł w to wszystko, co zwie się człowieczeństwem. W to, co mocne, święte, przepełnione wiarą. Wkroczył w to, co pogmatwane, mroczne, złowrogie. Od niczego się nie uchylił. To tak, jakbym czytał własną historię życia – w której On jest zawsze obecny. I może tę moją historię uczynić piękną – jak życie Maryi. Ziarno Bożego Słowa, Bożej łaski obficie zasiewane jest
w historii mojego życia. Pobłogosławione przez Maryję – Matkę Bożą Siewną. Dzięki temu dokonują się moje duchowe narodziny teraz, wciąż na nowo. Odkrywam dzięki nim, że życie duchowe to nie poszukiwanie doskonałości, drzwi do innego świata – to poszukiwanie zjednoczenia z Nim, właśnie teraz. Warto wracać do historii swojego życia. To dramatyczne, gdy żyjemy obok własnych historii, odcinamy się od korzeni. Absurdalne, gdy „deptamy” to, co stanowi o naszej tożsamości. Genealogie były potrzebne zwłaszcza w czasie kryzysu tożsamości… Nasza tożsamość indywidualno-ojczyźniana ma „stać się na wzór obrazu Jego Syna”.
XXII Niedziela Zwykła
Rok szkolny jeszcze się nie zaczął, a już do „szkolnego kąta” powędrowała religia. Do „kąta” nie idzie się w nagrodę. Jest on formą ukarania. Cała „wina” lekcji religii leży w tym, że jest religią. To jednak okazało się niewystarczające. Mimo istniejącego „rodo” postanowiono ujawnić prawdziwe motywy wysłania religii „do kąta”. Oto one: obciąża budżet, jest „hamulcową” pełzającego postępu, a motywacja uczących tego zacnego przedmiotu ogniskuje się wokół „kasy”. Argumenty nośne i dla zatrzymujących się na powierzchni wygodne, by religia pozostała w szkolnym kącie. Jest też pozytywna strona. Z owego kąta sporo widać. Przede wszystkim dostrzegalne jest „już”, że bez wymiaru duchowego „uczeń” w swoim człowieczeństwie karłowacieje. Nie można zatrzymać się na tym, co powierzchowne i płytkie. To powielanie błędu, jaki Jezus wyrzuca faryzeuszom. Dbają tylko o to, co zewnętrzne. Istota jest gdzieś dużo głębiej. Jest w SERCU. Nie można oszukiwać samego siebie. Ulegać mirażom świata. Nigdy nie można ulec strategii, by więcej mieć, niż bardziej być. Człowiek jest osobą przez wewnętrzną prawdę. Ona odbita jest w czynach. Bycie z „boku” chroni przed wpływami świata. Pozwala odkryć z nową siłą, że istnieje jakiś porządek praw i wartości, który należy obronić i utrzymać. Istnieją obowiązki i powinności, od których nie można się uchylić. Wszystkie wysiłki „stojących w kącie” zmierzają do tego, by sercem być blisko Niego. Ewentualna pustka serca jest dużo groźniejsza od … dziury budżetowej.
XX Niedziela Zwykła
Kilka dni temu miałem okazję być w miejscu narodzin bł. Honorata Koźmińskiego. Modliłem się przy chrzcielnicy, przy której otrzymał Boże życie. Nieustannie je pogłębiał i umacniał, karmiąc się Ciałem Chrystusa. W swoich notatkach zapisał: „Pozwólcie Jezusowi ukrytemu w Najświętszym Sakramencie robić ze sobą, co zechce… On dusze oczyści, pokrzepi i powoli przemieni w Siebie”. Ewangelizował w trudnym czasie dla naszej Ojczyzny. Po upadku Powstania Styczniowego rząd rosyjski skasował wszystkie klasztory. Zaborca chciał wyrugować polski język. Usunąć narodowe zwyczaje. Wykorzenić wiarę. Rozbić życie rodzinne. Oprzeć całą filozofię rządzenia na kłamstwie. Skąd to znamy… Honorat miał siłę, by temu wszystkiemu przeciwstawić się. Miał życie w sobie. Boże życie. Dzięki niemu odrzucił naiwność, a chodził prostą drogą rozsądku. Powstrzymał język od złego, a wargi od kłamstwa. Wykorzystywał chwilę sposobną, by czynić wolę Boga. Ideologia, z którą dzisiaj się mierzymy jest bliźniaczo podobna do zakusów zaborcy… Mając ŻYCIE BOŻE W SOBIE, możemy być na nowo świadkami cudu – bliźniaczo podobnego do Cudu nad Wisłą – w tym miejscu też mogłem zatrzymać się na chwilę, wracając od bł. Honorata.
XVIII Niedziela Zwykła
O Francji słów kilka… w państwie wolności i braterstwa trwają Igrzyska Olimpijskie – „naszym” idzie średnio jeśli chodzi o medale. W imię tolerancji już podczas rozpoczęcia zmagań sportowych podeptano i znieważono wartości chrześcijańskie – najcenniejsze – EUCHARYSTIĘ. Po raz kolejny w świat poszła narracja: wyrzec się przeszłości, wiary, języka, aspiracji narodowych. Stać się bezmyślnym pionkiem w rękach rządzących. Za przyjęcie takiej postawy jest też nagroda: możliwość bezkarnego dokazywania w życiu prywatnym… i lśniące medale na piersi. Chcę też napisać o Francji, w której jaśnieje świętość Jana Marii Vianneya. W porewolucyjnej Francji istnieje „dyktatura racjonalizmu” – miarą wszystkiego miał być ludzki rozum. Chciano wówczas wyrugować wszystko, co Boże z życia człowieka. „Tamę” temu prądowi postawił skromny kapłan z niewielkiej miejscowości. Posiadał szczególną „broń”. Kochał EUCHARYSTIĘ. Mawiał, że od Mszy Świętej zależy cała żarliwość życia chrześcijańskiego. Zachęcał do adoracji Najświętszego Sakramentu. Nauczał swoich parafian: „przyjdź, otwórz Mu serce, raduj się Jego obecnością”. Wierzył, że ten CHLEB zaspokaja najgłębsze potrzeby człowieka. Dzisiaj zalewa nas „dyktatura relatywizmu”, który upokarza rozum i odcina od prawdy. Tak, jak św. Proboszcz z Ars możemy odnieść zwycięstwo – musimy jednak z głębi serc wołać: „Panie daj nam tego CHLEBA…”. Św. Jan Maria Vianney to patron proboszczów i kapłanów – polecamy się Waszej modlitwie przez Jego wstawiennictwo.
XVII Niedziela Zwykła
Kościół to Mistyczne Ciało Chrystusa. Boża budowla. Nasza Matka. Przybytek Boga z ludźmi. Oblubienica Chrystusa. To obrazy Kościoła zawarte w Piśmie Święty. Kościół ma wymiar widzialny – zewnętrzny. I ten wewnętrzny – ukazujący działanie łaski Bożej w nas. Dla jakiejś części wiernych stał się instytucją, w której sprawy chce się załatwić jak najszybciej. Nie są mile widziane jakiekolwiek wymagania. Zapytanie o fundamentalne sprawy przeżywania wiary spotykają się z argumentem siły: o tym dowie się kuria i biskup… i przez takie zachowanie ludzie odchodzą z Kościoła. Nie pomaga siła argumentów. I rzecz nie jest w stawianych „wymaganiach”, ale w sprawach najbardziej fundamentalnych… że do sakramentu chrztu dziecka wymagana jest wiara rodziców. Troskliwa mama przygotowała chłopcu solidny posiłek, przeczuwając, że spotkanie może potrwać dłużej. Chłopca spostrzegł Andrzej. Miał niewiele pięć chlebów i dwie ryby. Wiemy z Ewangelii, że dzięki dotknięciu miłości Pana chleba wystarczyło dla zgromadzonych ludzi. Czasami to, co możemy dać nijak ma się do tego, czego najbardziej potrzeba. Jezus mówi „daj to, co masz” – to wystarczy. On potrafi to przemienić, pomnożyć i jeszcze pozostanie… Nie należy się lękać skromności daru, jego niewystarczalności. Kościół potrzebuje owych darów, by ukazał piękno swojego oblicza. Działa to również w drugą stronę – stajemy wobec drugiego jako wspólnota i chcemy „dać Jezusa”, ale jesteśmy czasami bezradni wobec zamknięcia i demontażu wiary, jaki dokonuje się w sercu bliźniego. Pozostają okruchy życzliwości, zrozumienia, przyjęcia… i modlitwy.