Wydziały filozoficzne na uniwersytetach pustoszeją. Bardziej ceniony jest spryt niż długi namysł. Tworzą się nowe dyscypliny naukowe, coraz bardziej specjalistyczne. Wiedza jest w cenie. A internet „powie” nam wszystko. Wydaje się jednak, że za sobą zostawiamy „port” o nazwie mądrość. A współczesny nurt w szybkim tempie oddala nas od przystani mądrości. Mądrość to nie wiedza. Można mieć kilka tytułów naukowych i być oddalonym o lata świetlne od mądrości. Można nie mieć żadnego tytułu naukowego, a za sobą tylko kilka klas szkoły podstawowej i posiadać mądrość. Tak, jak babcia, która od wielu lat nie wychodzi z domu, trzymając w rękach różaniec patrzy przez okno z kuchni na otaczający świat. A jej „recepty” na dobre życie nic nie straciły na wartości – chociaż jak mantrę powtarza się jej, że czasy są już inne. Inne – rzeczywiście. Jednak mądrym jest zawsze ktoś dalekowzroczny. Kto nie zatrzymuje się, by sprytnie pochwycić wszystko, co jest dostępne. Ale ponad czasem i ponad chwilą swoje życie inwestuje w wieczność. Mądrość wymaga ryzyka i cierpienia. Dobywa się ją z pięknego i bolesnego doświadczenia życia. Prawdziwie mądry człowiek skończył na Krzyżu. Pewnie dlatego św. Paweł mógł z odwagą wykrzyczeć, że głosi „mądrość Krzyża”. Potrzebujemy mądrości, by znaleźć się na uczcie… i by nie brakło nam oliwy. W tej przestrzeni albo okażemy się mądrzy, albo zostaniemy nazwani głupimi – zresztą, jak w każdej innej. Pocieszające jest, że On sam JEZUS wychodzi, by napełnić „nasze lampy” oliwą mądrości…