Przed nami ostatni tydzień Adwentu. Kolejna niedziela to już dzień Wigilii. Zintensyfikują się zatem nasze przygotowania do świąt. A że jest ich dużo, to narzekamy na brak czasu. Prawdopodobnie w Kościele również trzeba będzie odstać swoje i cierpliwie poczekać w kolejce do spowiedzi. To też jeden z „elementów” przygotowania i w życiu wierzącego nie powinno go zabraknąć. Który w hierarchii podejmowanych spraw? Do spowiedzi nie przyprowadza nas grzech. Jesteśmy u kratek konfesjonału ze względu na miłość. I pierwsze pytanie jakie wybrzmi w rachunku sumienia powinno dotyczyć mojej relacji z Jezusem. Nie ile popełniłem grzechów. Bóg wychowuje do mądrej, ufnej otwartości z Jego strony i ze strony człowieka. To pozwala mi rozeznać i mówić o grzechu. Kto nie potrafi mówić o grzechu, nie umie też mówić o miłości. To, czego zło nie chce czynić – ponieważ zaniżałoby to statystyki grzechowe – czyni Bóg. Ukazuje grzech i jego skutki. Tylko wtedy możemy doświadczyć przebaczenia. Akcent w spowiedzi pada na „TY”, a nie na zatroskanie o siebie „ja”. Nasze rany, które grzech w nas pozostawia można uleczyć jedynie w ranach Pana, z ranami Boga, który stał się człowiekiem, który się upokorzył, unicestwił. To jest tajemnica krzyża. I jest jeszcze ten „trzeci” – kapłan, reprezentuje Boga i całą wspólnotę, zranioną przez grzech. Słucha Boga i penitenta. Słucha nie po to, aby poniżyć, udowodnić drugiemu, że jest gorszy niż przypuszczał. Słucha Boga, aby „drugiemu” pomóc odkryć najgłębszą wartość – bogactwo samego siebie…